Duńskie wyspy mają w sobie jakąś magiczną moc, która zaczyna o sobie przypominać wraz z końcem roku. Wtedy też zaczynamy coraz częściej myśleć o kolejnej wyprawie na morskie trocie. Tak też było i tym razem. Kwestią sporną było, którą wyspę odwiedzimy. Po intensywnych dyskusjach doszliśmy do wniosku, że jedziemy na "stare śmieci"..
Graty spakowane, auto zatankowane. Pamiątkowa fota na stacji i ruszamy w drogę. Tym razem obyło się bez niespodzianek z fotoradaru :) Gdy odbieramy klucze od domku zmęczenie mija w cięgu kilku chwil. Docieramy do domku. Powitalny drink i lecimy nad wodę by w końcu wykonać ten pierwszy rzut. Warunki są idealne. Lekko trącona woda, niewielkie falowanie. Biczujemy wodę do późnego wieczora, niestety bez kontaktu z rybami. Wracamy do domu wyspać się, by zregenerować siły przed kolejnym całodniowym łowieniem. Nasgtępny dzień jednak również nie przynosi ryb. Napotkani wędkarze z Niemiec mówią nam, że przez tydzień złowili tylko jedną troć, że tak słabo nie było jeszcze nigdy, a łowią już na tej wyspie kilkanaście lat...
Dzień trzeci. Optymistyczne prognozy pogody dotyczące wiatru sprawdzają się. Wdrażamy w życie "PLAN B" czyli wyprawę na dorsze. Wypożyczamy fajną łódeczkę z echosondą i wypływamy. Jak było opowie Ziomek:
Dorszy nam się zachciało. Mając w pamięci nasze pierwsze próby z przed kilku lat. mgła, fala, totalny brak praktyki i efekt końcowy w postaci dwóch małych rybek na 4 osoby. brrrr. Ale decyzja zapadła. Jeden dzień planujemy poświęcić dorszom z małej łódki. Wiemy już gdzie znajdziemy odpowiednią łajbę. Pogoda ok, znaczy słonko i niemal bezwietrznie - przynajmniej się nie zgubimy jak kilka lat temu. Wypływamy niedaleko, bo dobre rewiry już w zasięgu 1 km od portu. I młócimy wodę ciężkimi pilkerami, jak wszyscy wokół, bo kilkanaście jednostek w zasięgu wzroku mamy. I nawet gdzieś, ktoś czasem dorsza holuje. Woda płytka: 20 do 30m, dno urozmaicone, ostry prąd zmusza do stosowania pilkerów po 200 a nawet 300g, w szybkim dryfie. Nie idzie nam. Przez pierwsze 2-3 h mamy pojedyncze brania z marnymi efektami. Ręka boli od machania ciężkim kijem z takimi przynętami. Ktoś wpada na pomysł, aby połowić zdecydowanie inaczej. Prócz kijów sumowo-dorszowych do 200, 300g, mamy na pokładzie wędki trociowe. do ok. 30 g, z plecionkami 0,12-0,14mm. Jest kilka główek jigowych po 50 g i gumy. sandaczowe! I poleciały do wody takie zestawy. Pierwsza myśl - zdecydowanie lepsze czucie przynęty na lekkich kijach, cienka pletka ułatwia szybkie dojście do dna i utrzymanie przy nim przynęty. Zaczynamy łowić sandaczowo! I się zaczęło. Po kilku dryfach już wiemy, gdzie spodziewać się większej ilości brań. Zaczynamy w końcu łowić w pełni świadomie. Opad, puk o dno, poderwanie i BUM. I tak co kilka minut. Brania świetnie wyczuwalne, cięte w tempo, większość z opadu. Fantastyczna zabawa. Rybki po 1-3 kg na tych zestawach holuje się rewelacyjnie. Od czasu do czasu jakiś większy dorsz robi rozróbę i zabiera trochę linki z kołowrotka. I tak przyjemnie mija nam reszta dnia. Chyba nikt z nas nie spodziewał się, że łowienie dorszy może być tak fajne. W głowach mieliśmy raczej obraz mega ciężkich zestawów i monotonnych poderwań. A można zdecydowanie inaczej! Polecamy!
Kolejne dni to walka głównie z lodowatym wiatrem, który może nie był silny, ale bardzo mocno obniżał odczuwalną temperaturę. Mokre od deszczu dłonie szybko grabiały z zimna.
Do końca wyjazdu trafia się kilka "czterdziestaczków". Banio wyciąga tęczaka który wygląda jakby przeleciał przez turbiny elektrowni wodnej. Ziomek z kolei łowi troć z wyraźnymi wyżartymi ranami na brzuchu. Czas się pakować. Standardowo do śmietnika lądują czyjeś spodniobuty...
Wracając do domu zatrzymujemy się przy brzegu z wysokim klifem, który skutecznie chroni nas przed wiatrem. Ostatnie kilka godzin łowienia przed nami. Na chwilę zza chmur wyszło nawet słońce, w końcu robi się komfortowo :) Wieje w kierunku wody, blachy niesie więc po horyzont. W zasadzie nic się nie dzieje. Tylko Ziomek łowi czterdziestaczka, który ładnie chwile wcześniej zaoczkował.
Koniec łowienia! Robimy ostatniego głupkowatego selfika i wracamy do domu. Pogoda chcąc nas dobić oferuje w pakiecie deszcz, wiatr i grad. Kuurdeee.... co my widzimy w tym trociach ??!! :))
Pozdrowienia
Team Zachód
STRONA
GŁÓWNA => RELACJE
Z WYPRAW
|