Ryby drapieżne ze względu na swoje rozmiary, walczeność i piękno stanowią obiekt pożądania wielu wędkarzy. Ktoż z nas nie marzy o metrowym szczupaku, kilkukilowym boleniu, półmetrowym pstrągu potokowym czy pięknym kilowym okoniu? Bez względu na metodę, którą użyjemy, łowienie tych ryb dostarczyć nam może wiele niezapomnianych wrażeń...
Listopadowe, coraz to krótsze i chłodniejsze dni wyganiają znad wody znaczną część wędkarzy. W weekendy nad wodą nie ma już tłumów, a w środku tygodnia brzegi Odry święcą pustkami. Ciemno robi się praktycznie zaraz po wyjściu z pracy, stąd też wielu z nas odkłada w tym czasie wędki w kąt lub planuje weekendowe wyjazdy. O ile nie przepadam za nocnym spinningiem, o tyle chętnie sięgam po gruntówkę uzbrojoną w filety. Listopad jest bowiem miesiącem, w którym bardzo łatwo złowić marmurkowego drapieżnika, który przez znaczną część roku jest nieuchwytny. Mam tu na myśli miętusa.
Żarłoczność u szczupaków jest niewątpliwie cechą wrodzoną. Ktoś, kto często bada zawartość przewodu pokarmowego złowionych szczupaków wie, że w kiszkach szczupaka znaleźć można nie tylko szkielety małych rybek, ale również szkielety ryb przekraczających 30, 40 a nawet 50 cm. Nierzadko znaleźć można również kości ptaków lub gryzoni...
Łowienie szczupaków w jeziorach to temat rzeka. W zależności od zbiornika można znaleźć tego drapieżnika w różnych częściach akwenu. Do moich ulubionych jeziorowych miejscówek należą strefy przybrzeżne takie jak trzcinowiska, grążelowe zatoki i podwodne łąki roślinności zanurzonej.
Po niezbyt udanych wyprawach letnich przeszła jesień. A jak jesień to drapieżniki. Mieszkam nad Odrą i głównie w jej wodach szukam ryb. Wędkuję najczęściej w towarzystwie mojego taty, a czasem dołącza do nas moja mama, zapalona spiningistka. Bo kto lubi siedzieć bezczynnie w domu? Czas na wędkowanie to raczej tylko weekendy. Szczególnie, że dni coraz krótsze...