Tu się wszystko zaczęło. Siedem lat temu stanęliśmy nad brzegami morza tej niedużej duńskiej wysepki pośrodku Bałtyku. Niedoświadczeni, pełni zapału, natchnieni wyczytanymi opowieściami gdzieś w gazetach czy necie.
Od tamtej pory co roku morskie trocie stały się wpisaną w kwietniowy kalendarz wyprawą.
Teraz, po latach, znów tu jesteśmy. Już nie szukamy po mapach miejscówek. Nie pytamy w sklepach gdzie co i jak. Przemierzywszy po drodze parę wysp łowiliśmy w różnych warunkach, przy różnej pogodzie "na nosa". Wieczorami szklaneczka nigdy nie była pusta.
Domek jak domek. To już standard prawie. Z widokiem na morze, schodkami na krańcu małej łączki prowadzącymi wprost na plażę, gdzie krystaliczna czysta woda leniwie niosła nieduże gładkie fale - aż chciało się już biec by zamoczyć w niej pierwsze przynęty. Poczuć słodkość pulsującego pod ciężarem ryby kija. Wyspa przywitała nas słońcem. Szybki start z promu wprost do biura zajmującego się wynajmem domków udał się na tyle, że za chwilę dosłownie rozlokowaliśmy bagaże. Żarcie poszło do lodówki, łyk kawy, powitalny drink i .. spokojnie panowie .
Mała wymiana przynęt. Ktoś nawijał nową żyłkę. Ostrzenie kotwiczek itp. W końcu zamierzamy łowić wszędzie. Praktycznie z każdej strony wyspy są inne warunki. Gdzieniegdzie trzeba rzucać po 100m by w innym miejscu łowić pod nogami. Mieliśmy po parę wędek. Zabawa się zaczęła.
Egon - taki gość, co zamiast wędki wziął rower. Właśnie został tatą. Przyjechał z nami - nie mogło go zabraknąć. Siedem lat temu też tu był - on pisał relację. Pisał o hobby, o którym nie miał pojęcia. Napisał świetnie bo sam miał nie gorsze - rower. Trocie brały na zachodzie - sporo spadało podczas holu. Dziobały w przynęty na południu - miękko siadały na wschodzie. Północ dopiero dała nam popalić. Na skałach, przelewających się przez nie falach było najbardziej ekstremalnie. Podczas jednego takiego holu nasz wcale nie gruby zwierz - Waldek - walczył z rybą, gdzie podczas holu fala nie raz prawie go wciągnęła do wody. Cały mokry wyszedł na brzeg z uśmiechniętą buzią od ucha do ucha a gruba morska srebrna troć lśniła w podbieraku.
Działo się. Czas mijał. Były dni całe we mgle. Były i wietrzne i były deszczowe. Słoneczko też nam towarzyszyło. Sobota jak zwykle przyszła za szybko. Rybki jak na złość uaktywniły się podwójnie, jakby chciały powiedzieć nie wyjeżdżajcie. Ostatni wieczór żegnał nas przepięknym zachodem słońca, byśmy pamiętali wyprawę do następnego roku. Już odliczamy dni do następnego wyjazdu.
Pakujemy się !
Pamiątkowa fotka na "cepeenie"
Szybkie zakupy w niemieckim Liedlu...
...i już jesteśmy na promie !
Taaakie będą brały !
Pierwsza trotka wyprawy
Piękne srebro Baniolca
Po setkach rzutów bez brania nic nie poprawia humoru jak łyczek dobrej szczkockiej
Banio jak zwykle miał swoje pięć minut...
Stały punkt wyjazdu - klejenie butów
"Handmejdy" na trocie z krystalicznej wody
Amatorka wobka
Kolejny kelcik na wobka
Siedzi !
Waleczny kelcik
Keltowa zatoczka - tutaj każdy miał ryby na kiju
Tatar i sashimi z trotki - rewelacja !
Czosnek niedźwiedzi
Banio wypatruje trotek...
Taaaaka była !
10 rzutów i 8 brań - The_Animal miał swój dzień
Tekst: The_animal
Fotki: Team Zachód
STRONA
GŁÓWNA => RELACJE
Z WYPRAW
|