Powodziowy stan Odry nie pozwolił na połowy w tej rzece przez kilka tygodni. Przed powodzią udało mi się być nad Oderką dwa razy. Złowiłem jednak tylko kilka okonków i małego klenika. Do początku sierpnia stała się ona niedostępna dla wędkarzy. Ciągłe opady wykluczyły również połowy pstrągów w Bobrze i Kwisie. Sprawa rzecznego spinningu była zamknięta.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Drapieżniki poszły w odstawkę dzięki czemu mogliśmy skupić się z Animalem na karpiach. Przygotowania rozpoczęliśmy od zrobienia odpowiedniej ilości kulek proteinowych. Każdy z nas zrobił sporą ilość kulek, zgodnie z zasadą "raz a dobrze".
Dokładnie odmierzenie wszystkich składników. Żeby kulki były treściwe wzbogacamy mieszankę o zmielony pellet. Dodatki "specjalne" - wg uznania.
Jako pierwsza smak kulek sprawdza Kruszyna. Chyba jej smakują! :)
Pierwszy dzień zasiadki. Komary z dziobami jak bociany uprzykrzają nam łowienie. Jednak jesteśmy twardzi - cierpliwie czekamy na pierwsze branie.
Godzina 23:40. Mój sygnalizator zaczyna popiskiwać. BRANIE!! Kilka susów i jestem przy wędkach, zacinam... siedzi! Rozpoczyna się uproagniony hol.
Pełen sukces! Animal sprawnie podbiera rybę i bezpiecznie w podbieraku przenosimy ją na matę. Kilka fotek, ważenie. Karp ma 8,16kg. Wsadzamy rybkę do worka karpiowego aby bezpiecznie i w dobrej kondycji przeczekała do ranka do sesji fotograficznej.
Przez kolejne kilkanaście godzin nic się nie dzieje. Krótko przed zakończeniem łowienia opływam pontonem przeciwległy brzeg. Zauważam w trzinach spory ruch. Czyżby tarło dużych ryb? Podpływam bliżej. Stoję nieruchomo wypatrując ryb. Nagle z trzcin wypływają karpie, jeden za drugim. Ich waga waha się od kilku do kilkunastu kg. Dwa największe mogą mieć grubo ponad 15 kg... Widok niesamowity. Sparaliżowany zapominam na czas włączyć kamerę. Udaje mi się zarejestrować tylko kilka mniejszych ryb.
Czas kończyć zasiadkę. Nad tą wodę na pewno wrócimy, prawdopodobnie we wrześniu. Tymczasem czas organizować zasiadkę na innym zbiorniku. Miejscówka wybrana i zanęcona. Zestawy zarzucone. Nie pozostaje nic innego jak czekać na branie. Około 20:00 pierwsze delikatne branie. Wyciągam leszcza pod 2 kg. Jest jasno - mogę jeszcze wywieźć zestaw. Po 22:00 na tą samą wędkę łowię drugiego leszcza podobnej wielkości. Do samego rana cisza. Po 6:00 branie - trzeci leszcz ląduje na brzegu. A gdzie te karpie !?
Kolejna zasiadka, tym razem koleżankę zostawiam w domu a nad wodę jadę z Animalem. Całą noc nic się nie dzieję. Po 9:00 rano sygnalizator Animala zaczyna piszczeć. BRANIE! Wygięty kij oznacza jedno - karpi się prawidłowo zapiął. Animal ropoczyna hol. Po kilkunastu minutach podbieram pięknego pełnołuskiego.
Przez kolejną noc i ranek nic się nie dzieje. Wracamy do domu. Animal na kilka dni bierze "wolne od ryb" i jedzie z rodzinką nad jezioro. Ja uparcie zaliczem kolejne nocki w nadziei na branie karpia. W końcu się doczekuję. Branie następuje o 03:15. Do rana karp nabiera sił w worku, a po sesji zdjęciowej wraca do wody.
Przez kolejne dni raz ja, raz Animal zaliczamy nocki. Mamy po kilka brań, jednak nie udaje nam się wyholować karpi. Nad tą wodę jeszcze wrócimy, czekamy tylko na odpowiednie warunki pogodowe.
Zabijając codzienną nudę jeżdżę nad pewne jeziorko ze spinningiem. Jednak poza szczupaczkami do 50 cm nic większego nie łowię...