Odra
W sobotę wieczorem przemknęła mi myśl, że może w niedziele skoczę na rybki. Jednak zmęczenie podpowiadało, żebym został w domu i się wyspał...
Obudziłem się ok. 03:30. Ktoś walnął drzwiami w sąsiednich pokojach. Co tu robić? Ryby...? Szybko wyskoczyłem z łóżka. Wziąłem dwa spinningi, plecak z przynętami, do jedzenia kilka kiełbas i pół bochenka chleba. Ok. 4:15 byłem już w drodze. Nad wodą byłem krótko przed 6:00. Większość moich ulubionych główek było pozajmowanych. Na szczęście jedna w miarę ciekawa była wolna. Rozpocząłem spiningowanie w poszukiwaniu sandaczy. Doczekałem się jednego brania, jednak nie zaciąłem w tempo. Ryba zdjęła mi gumę z haka i tyle było ją widać. Przez najbliższą godzinę nic się nie działo, zwinąłem więc sprzęt i pojechałem w inne miejsce.
Zajechałem na jedną z główek, na których połowiłem w tym roku sporo boleni. Rozpocząłem łowy. Przy powierzchni nic się nie działo, zacząłem więc szukać boleni nieco głębiej. Rzuciłem na stronę napływowową zalanej główki, odczekałem kilka sekund żeby przynęta zeszła głębiej i zacząłem szybko skręcac żyłkę. Nagle przytrzymanie... odruchowo zaciąłem. Kurde, zaczep! Jednak coś jest nie tak. "Zaczep" zaczął płynąć z nurtem i dość szybko oddalać się od główki. Sprzęgło gwiżdże, żyłki z kołowrotka ubywa a ja nie wiem co jest grane. Potężny wir wody w miejscu styku żyłki z wodą daje mi do zrozumienia, że po drugiej stronie żyłki jest ryba. Spora ryba. Sum? Mijają kolejne chwile holu, czuję że ryba jest coraz słabsza. W końcu udaje mi się ją podciągnąć pod powierzchnię wody. W tym momencie moje nogi stały się miękkie jak z waty. Zobaczyłem GO. Nie suma, ale olbrzymiego bolenia. Kolejna próba podebrania ryby - nieudana. Kolejny odjazd, kolejne wybieranie żyłki z kołowrotka. Nagle luz.... Spiął się... Zwijam przynętę doszukując się śladów porażki. Znalazłem. Pękł grot kotwiczki. Porażka... Złoty Boleń odpłynął...
Zmieniam miejsce. Na otarcie łez łowię szczupaczka.
Przez dłuższy czas nic się nie dzieje. Postanawiam coś zjeść. Kątem oka widzę leżącą na piasku ważkę. Zakładam ją na hak i puszczam kilka metrów w warkocz. Odkręcam hamulec i zabieram się do jedzenia. Nagle bzzzzzzzyyyyyt! Mam branie na ważkę. Wyciągam niewielkiego bolenia.
Łowię dalej. Niższy stan wody przybliża mnie do zaczepów leżących na dnie. Przez to urywam wszystkie moje boleniowe pewniaki. Na wykonaną na brzegu imitację uklei nic nie chce brać. W końcu trafia się jeden boleń, pewnie z wadą wzroku...
Do ok. 15:00 nic się nie dzieje. Zwijam sprzęt i jadę do domu.
Grubyzwierz
STRONA
GŁÓWNA
=> RELACJE
Z WYPRAW
|