grubyzwierz

   STRONA GŁÓWNA

   TEAM ZACHÓD

   ZŁÓW I WYPUŚĆ

   RELACJE Z WYPRAW

  RYBY DRAPIEŻNE

  KARPIOWANIE

  POD LODEM

   FILMY

   GALERIA

   ŁOWISKA

   GRY

   KUCHNIA

 

Esox Hunter

STRONA GŁÓWNA => RELACJE Z WYPRAW

czytano

4239

razy

05.10.2007

Odra - okolice Krosna Odrzańskiego

          Październik, obok września, to jeden z najlepszych miesięcy do zasiadki na sandacza. Potwierdziły to wyniki z ostatnich dni. Przemo najpierw na wspólnym wyjeździe Pogawędkowiczów z Zielonej Góry, Krosna Odrzańskiego i Jeleniej Góry trzykrotnie miał przyjemność powalczyć z sandaczami, kilka dni później złowił sześciokilowca, którego zdjęcie prezentuję poniżej.

 

        

         Logiczne było więc, że pierwszy weekend października spędzimy nad Odrą. W ramach weekendowych łowów mieliśmy zamiar zaliczyć dwie zasiadki: piątkowy wieczór i sobotni poranek. W ostatniej chwili okazało się, że w sobotę dołączą do nas znajomi z "Pogawędek Wędkarskich".

 

        Piątek był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Nad wodą zjawiliśmy się ok. 16:30. Przemo poszedł w górę rzeki sprawdzić przydatność kilku główek do sandaczowej zasiadki a ja zacząłem łowić żywczyki. Nie minęło 30 minut jak Przemo powrócił z rekonesansu. Wiedziałem, że nie przyjdzie z pustymi łapami. Mógłbym się założyć o litra, że przyniesie przynajmniej jednego sandacza. I się nie myliłem! Rybka jak na Przema nie była za wielka, ale zawsze to wymiarowy sandacz. Było pewne – żerują.

 

 

 

 

 

         Zajęliśmy dwie sąsiednie główki. Każdy z nas zarzucił zestawy i czekaliśmy na brania. Pierwszy doczekał się Przemo. Udało mu się nakłonić do współpracy sandacza podobnych rozmiarów do poprzedniego. U mnie niestety nadal była cisza. Około 19:30 Przemo przyszedł na moją główkę. Po zarzuceniu zestawów wdał się ze mną w rozmowę na temat przyszłych wypraw. Nagle zwrócił uwagę na moją wędkę. „Masz branie”- odparł. Spojrzałem na wędkę – ta ani drgnie. Żyłka jak ją przysypałem piachem tak nadal w nim tkwiła. Zero odjazdu, zero wysnuwania żyłki ze szpuli. Gdzie on widzi to branie?! „Masz branie!” – powtórzył. W tym momencie wziął wędkę i wybrał luz. Dał mi instrukcję jak „wyczuć branie sandacza”. Faktycznie!! Z drugiej strony coś „telegrafowało”. Zaciąłem… „POOODBIEEEEERRAK!!!!” – chciałem krzyknąć, ale się w ostatniej chwili powstrzymałem. Holowałem coś malutkiego. Sandaczyk miał coś koło 30-stu kilku cm. Biorąc pod uwagę, że to właściwie moje pierwsze sandaczowe łowy, dobrze, że w ogóle coś złowiłem… (ale się pocieszam, haha!).

 

            Przez następne kilkadziesiąt minut żaden z nas nie miał kolejnych brań, pojechaliśmy więc do domu.

 

            „Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...!!!” – dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Wrzuciłem drzemkę bo coś się wstawać nie chciało. Zresztą Przema też nie było jeszcze słychać, widocznie spał w najlepsze. W końcu i on się obudził. Po wszamaniu na szybko pozostałości kulinarnych z dnia poprzedniego spakowaliśmy sprzęt do auta i podjechaliśmy w wyznaczone miejsce. Tam czekał już na nas kolega z PW - Adalin. Po chwili przyjechał i drugi koleś - Animal. Przemo i ja robiliśmy za przewodników. Gdy dotarliśmy na łowisko było wciąż ciemno. Przemo starał się złowić żywca a my rozeszliśmy się po główkach. Pierwsze branie miał Adalin. Złowił miarowego sandacza, porównywalnego do tych ziomkowych. Niedługo później również Animal wyjął sandacza, lecz była to sztuka niewymiarowa. Przemo i ja mieliśmy dalej puste konto. Po kilkudziesięciu minutach na główce Animala znowu zrobiło się zamieszanie. Tym razem sandacz był wymiarowy.

 

            Mijały kolejne minuty, a brań nie było. Słońce zaczęło powoli przebijać się przez mgłę, stwarzając niepowtarzalny klimat…

 

          

        W miarę upływu minut dzień odkrywał kolejne piękno natury. Na licznych pajęczynach osadzała się rosa tworząc niesamowite kompozycje.

 

 

          Czasem warto choćby dla takich chwil wybrać się nad wodę. Tylko my i natura… BUM !! Z zadumy wyrwał mnie bóbr, który spłoszył się na mój widok. Swoim ogromnym ogonem walnął w powierzchnię wody rozbryzgując ją na boki….  Nie ma co! Trzeba zmienić główkę. W chwili, gdy zwijałem zestawy słyszałem, że ktoś wyżej zanęca kulami zanętowymi. To Animal sypnął grubo za leszczem. Jak się później okazało, nie miał za dużo brań na feederka.

 

           Przeniosłem się trzy główki wyżej. Na sąsiedniej główce siedział „miejscowy”. Nęcił kulami za leszczem, miał również zarzucony zestaw na sandacza. Jednak jedynym jego zajęciem było przypalanie papierosów.

 

Zarzuciłem zestawy i zacząłem czekać na branie. W międzyczasie zadzwoniłem do Przema o świeże info. Był bez brania. Próbował na wiele sposobów jednak sandacze odmawiały współpracy. Animal i Adalin po porannych braniach również nie odnotowali jakiejkolwiek aktywności mętnookich. Jednak się nie poddawaliśmy. Plan był taki, aby łowić przynajmniej do południa.

 

Brak ruchu na wodzie spowodował, że zacząłem się z lekka nudzić. Dodatkowo dopadło mnie burczenie brzuszne. Trzeba było coś zjeść! Na szczęście w plecaku miałem zapas kiełbasek i chleb. Kiełbasa na surowo słabo smakuje, postanowiłem więc rozpalić ognisko. Sprawa byłaby prosta gdybym miał dostęp do drewna. Przebiegłem główkę wzdłuż i wszerz, pozbierałem patyczki i ułożyłem je w stos na zużytym grillu. I tu pojawił się problem. Wszystko, co zebrałem było wilgotne. Przeszukałem plecak i kieszenie w poszukiwaniu papieru. Lipa! Po ok. 1,5 godziny byłem tak zdesperowany, że chciałem spalić kartę wędkarską. Na szczęście miałem stare pozwolenia na wody. Dzięki nim i wysuszonym w kieszeni wiórom rozpaliłem ognisko! Drewna było mało, wziąłem więc kiełbaski „na dwa kije” żeby szybko je usmażyć. Ahhh… co to było za jedzenie… Nie ma nic dla wygłodniałego wędkarza jak kiełbasa z ogniska z przywędzonym chlebem. W międzyczasie, gdy szamałem kiełbachę zadzwonił Przemo. Szukał kluczy do auta, bo zamknąłem w nim jego śniadanko. Niestety.. klucze miałem przy sobie. A że ani jemu ani mi nie chciało się dreptać prawie kilometr, to łowił na głodniaka.

 

Mijała minuta za minutą a brań nie było. Postanowiłem więc wrócić do chłopaków. Wszyscy łowili na główce Adalina. Przemo miał skubnięcia na spinning, ale nie udało mu się zaciąć ryby. Na koniec łowów Adalin i Animal zapozowali do zdjęcia ze swoimi rybami.

 

      

       Kolejna wyprawa za mną, a ja wciąż bez wymiarowego sandacza... Mam nadzieję, że to się zmieni w ciągu najbliższych dni...

 

 

 

STRONA GŁÓWNA => RELACJE Z WYPRAW

 

 

 

Menu prawe

 


7,78 kg

 

 

POLECAMY

pajacyk_139x68.gif

 

 

stat4u

 

 

Top 100 o Wedkarstwie

 

Wedkarstwo

 

 

 

grubyzwierz

Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2006-2011 GrubyZwierz.com Projekt i wykonanie: GrubyZwierz

E-mail: waldek@grubyzwierz.com

Odsony: 2686 Unikalne:1684 Dzisiaj: 18 Online: 2Top: 22-11-2024 (129)