Odra
- okolice Krosna Odrzańskiego
"Do
trzech razy sztuka, za czwartym nauka" - z nadzieją, że te słowa
się spełnią, planowałem z Przemkiem wypad na odrzańskie
sumy.
Na
ryby postanowiliśmy pojechać w sobotę. Pogoda od rana była całkiem
przyjemna. Choć prognozy pogody jednogłośnie trąbiły, ze możliwe
są opady w Polsce Zachodniej, nie zważając na to szykowałem sprzęt.
Z Przemkiem umówiłem się na 15:00. Paweł juz miał być z kolegą
nad wodą. Jednak zamiast jechać na ryby musiał zosta w pracy, gdyż
miał poważną awarię maszyny. Około godziny 13:30 zaczęło padać.
Padało, padało i nie chciało przestać. Nasza wyprawa wisiała na
włosku. Ostatecznie jednak wsiadłem w auto i pojechałem do Przemka.
Siedzieliśmy z pół godziny w samochodzie co chwila patrząc
czy sie przejaśnia. Już miałem wracać do Zielonej Góry, gdy
przestało padać. Decyzja była szybka - jedziemy! Migiem przerzuciliśy
moje graty do Przemka auta i pojechaliśmy. Aha! Zapomniałem wcześniej
wspomnieć, że zabrałem na ryby mojego psa. Tylne siedzenie było
całe zawalone, musiałem więc go wziąść na przednie siedzenie. Pies
zamiast siedzieć na dywaniku wskoczył na moje nogi (33 kg i ostre
pazury!). Ostatecznie łeb położył na Przemka nogach a dupsko uwalił
na mnie. Było niewygodnie, ale jakoś dojechaliśmy...
Po
przyjeździe na miejsce zajęliśmy jedną główkę. Lekko kropił
deszcz, dlatego rozłożyliśy płachtę z grubej niebieskiej folii.
W chwilę potem Przemo dostrzegł nadciągającą ulewę. Na lustrze wody
było dokładnie widać jak szybko do nas dociera... Wskoczyliśmy pod
płachtę i przeczekaliśmy te kilka minut ulewy. Po przejściu deszczu
rozłożyliśmy wędki i rozbiliśmy namioty.
Przemek
od razu zaczął szykować gruntówki. Ja przeszedłem się ze
spiningiem. W drugim rzucie zapiąłem wymiarowego szczupaka. Pod
wieczór zebraliśmy trochę drewna i przy piwku smażyliśy
kiełbachę. Nasze pogaduchy przerwał jakiś zgrzyt. Oboje spojrzeliśmy
na wędki. Z żadnego kołowrotka nie schodziła żyłka. Nie zdążyliśmy
usiąść przy ognisku gdy usłyszeliśmy kolejny zgrzyt. Tym razem był
wyraźny i głośny. Dodatkowo zobaczyłem jak moja wędka się lekko
przygina... W okamgnieniu wziąłem kij do ręki, dokręciłem hamulec,
wybrałem luz i zaciąłem... JEST!!! Coś sporego było po drugiej stronie.
Sum, szczupak, sandacz? To nie było w tym momencie ważne. Liczyło
się tylko to, aby wyjąć rybę. Po około 10 minutach ciągłych szarpnięć
i odjazdów ujrzeliśmy kijankowate cielsko. To był ON - PAN
SUM. Miał 107 cm długości i ważył 9,5 kg. To moja największa ryba.
Największy grubyzwierz.
Następnego
dnia rybie robimy zdjęcia. Jest piękna... Po sesji zdjęciowej biorę
spinning w dłonie i obławiam sąsiednią główkę. Oprócz
kilku okoni ok. 20 cm łowię wymiarowego szczupaka.
Przed
południem wracamy do domu. Całą drogę obmawiamy kolejne warianty
podejścia odrzańskich sumów....
STRONA
GŁÓWNA
=> RELACJE
Z WYPRAW
|