Rzeka
Odra - okolice Krosna Odrzańskiego
Zachęcony
dobrymi wieściami znad Odry, postanowiłem po raz kolejny zapolować
na odrzańskie klenie. Łowisko, a właściwie 3 główki były
nęcone grochem od dłuższego czasu, nie było więc możliwości, żeby
nie było brań. Codzienne smsy i telefony od Przemka z informacjami
o dwukilowych i kilowych kleniach opętały mój mózg
na tyle, że o niczym innym nie myślałem jak o złowieniu tego pierwszego
klenia...
W
sobotę w nocy nie mogłem zbytnio spać. Rozmyślałem o sposobie
dobrania się do odrzańskich kleni. Chciałem koniecznie jednego z
nich wyholować, choć takiego malutkiego... Dwie poprzednie wyprawy
skończyły się niczym, teraz w myśl powiedzenia "do trzech razy
sztuka" wierzyłem, że to właśnie będzie TEN dzień. Z łóżka
wyskczyłem o 5:00, szybko się ubrałem, spakowałem sprzęt i z moim wiernym kompanem - Argo wskoczyliśmy
do samochodu. W Krośnie byłem krótko po szóstej. Przemek
już na mnie czekał.
Po
przepakowaniu moich rzeczy do Przemka auta, pojechaliśmy nad wodę.
Po dotarciu na miejsce zobaczyliśmy, że na jednej główce
siedział "tubylec". My zajeliśmy inną zanęconą główkę.
W czasie gdy się rozpakowywałem, Przemek poszedł z nim porozmawiać.
Gość łowił od bladego świtu, bez większej niestety rewelacji w branich.
Przemek na odchodne usłyszał od niego niezbyt optymistyczną wiadomość,
która brzmiała mniej więcej tak: "dzisiaj sobie nie
połowicie, hehe". Faktycznie - woda w Odrze spadała z dnia
na dzień o ok. 20 cm, ale dzień wcześniej i dwa dni wstecz klenie
świetnie brały, dlaczego tego dnia miało więc być inaczej ...?
Po
rzuceniu kilku garści grochu do wody poszły nasze zestawy. Jedną
wędkę Przemek ustawił za naszymi plecami, na szczytówce założył dzwoneczek,
żeby było wiadomo, że jest branie. Ja oprócz pickera z grochem
na haku, łowiłem jeszcze na zestaw z dendrobeną. Na tą wędkę po
chwili złowiłem średnią płotkę. Po dłuższej chwili bez brań zaczęło
się coś dziać. Moja szczytówka gwałtownie się przygięła i
wyprostowała. Ze zdziwieniem, rozgoryczeniem i zaskoczeniem spojrzałem na
Przemka: "jak mam to zaciąć?". "Dobre pytanie!"
odkrzyknął Przemo po czym zaczął się ze mnie nabijać :)) No tak,
po prostu klasyczne branie kleniowe jest cieżkie do zacięcia. To
trwające ułamki sekund "walnięcie" a potem nic. Zero. Refleks
trzeba mieć niesamowity, a do tego rękę wciąż na wędce.
Podśmiechiwanie
przerwał nam dźwięk dzwonka na wędce za plecami. Przemek jednym
susem doskoczył do wędki. Krótki hol i na brzegu ląduje klenik
w granicach wymiaru.
Mijały kolejne minuty, a tu nic! Na sąsiednich główkach też
za wiele się nie działo, gdyż wędkarze łowiący tu cały tydzień tylko
chodzili z miejsca na miejsce i głośno narzekali na dzisiejszy
bezrybny dzień.
Nagle
z beztroskiej ciszy wyrwał mnie Przemek, który wykonał
energiczne zacięcie. Jest ryba na haku! Po chwili wyciągnął kolejnego
klenia.
"Są
w łowisku - skup się!" Posłuchałem rad Przemka i w skupieniu
zacząłem przyglądać się szczytówce mojego pickera. Ręke zacisnąłem
na korkowej rękojeści aby błyskawicznie zareagować na branie. Nagle
szczytówka gwałtownie się wyprostowała. Zaciąłem..... jest
!!! O tak, pierwszy kleń w życiu jest juz w drodze.. jeszcze tylko
kilka metrów... trzy, dwa... Cielsko ryby przewaliło
się pod powierzchnią wody. Ujrzałem jej zarys i czerwone płetwy...
zaraz zaraz, to nie kleń, to płotka! Płotka a właściwie płoć. Półkilowa.
Połakomiła się na dedykowany kleniom groch. Sam nie wiem czy się
cieszyć, czy płakać. Z jednej strony chciałem wyholować klenia,
tego pierwszego w życiu, z drugiej strony mam całkiem przyzwoitą
płoć... A co tam, klenia się jeszcze złowi!
Po
złowieniu płotki przez dłuższy czas nic się nie działo. Postanowiłem
więc na chwilę zrezygnować z kleniowej zasiadki. Z myślą o
okonkach uzbroiłem spinning (na wszelki wypadek założyłem wolframowy
przypon). Zacząłem obławiać płyciznę, dokładnie w miejscu, z którego
na początku Przemek wyjął klenia. Drugi rzut i branie. Spodziewam
się klenia, gdyż ryba gwałtownie odjeżdza na kilka metrów
. Po chwili okazuje się, że to mały szczupaczek. Buziak, fotka i
wody!
Po
dłuższej chwili bezrybia Przemek postanowił zmienić miejsce. Wziął
ze sobą garść grochu i poszedł na nową, niezanęcaną wcześniej główkę.
Po kilkunastu minutach udało mu się zaciąć sporego klenia. W czasie
gdy go holował, ja biegłem przez haszcze z aparatem. Kleń był piękny
i miał ponad kilogram.
Niewiele
później Przemo wyjął czwartego klenia.
Około
południa zaczęliśmy zwijać sprzęt. Musiałem wracać do domu, gdyż
z wizytą przyjechali do nas Oli rodzice. Tego dnia znowu nie udało
mi się złowić klenia na groch. Za brakło szczęścia i doświadczenia.
Ale płotka 31 cm i niewielki szczupaczek przełamały mój dotychczasowy
zerowy bilans wypraw :)
STRONA
GŁÓWNA
=> RELACJE
Z WYPRAW
|