Odra
- Pomorsko i Krępa
Pierwszy
kwietniowy weekend był wyjątkowo ciepły, dlatego postanowiłem zrobić sobie z Olą wypad
nad Odrę do Cigacic, na pierwszego w sezonie grilla i pierwsze rzeczne połowy
:) Przy wyjeździe z Zielonej Góry natknęliśmy się na wieeelki
korek. Zielonogórzanie ogarnięci wiosenną manią robienia zakupów
zmierzali na giełdę w Chynowie. Jakoś nie uśmiechało nam się stanie w tym korku
więc postanowiliśmy pojechać do Pomorska, gdzie przeprawę przez rzekę umożliwiał
prom. Po dotarciu nad Odrę ukazał nam się niezły widok.. Rzeka wyszła z koryta
i sięgała po same wały przeciwpowodziowe.
O
pikniku nawet nie było co marzyć, postanowiliśmy więc poszukać nowego miejsca
nad wodą. Spojrzeliśmy na mapę i cofnęliśmy się do miejscowości Wysokie. Tam
wjechaliśmy na polną drogę i skierowaliśmy się w kierunku Zawady, żeby
odbić później do Cigacic. Po drodze natknęliśmy się na miłego rowerzyste,
który opowiedział nam ciekawą historię o lasach, przez które się
przedzieraliśmy. Zasugerował on również, żeby zamiast do Cigacic, pojechać
nad Odrę niedaleko Krępy. Tak też zrobiliśmy i po jakimś czasie faktycznie dotarliśmy
nad Odrę :) Wjazd na parking PZW był niemożliwy, z racji tego, że systematycznie
droga dojazdowa była zalewana przez występującą z koryta rzeki wodę. Znalazłem
jednak fragment suchego lądu, po którym udało nam się dotrzeć nad samą
rzekę. Ktoś tu przed nami urządził sobie biwak, gdyż blisko rzeki tliło sie
jeszcze ognisko. Szybko nadziałem kiełbasę i boczek na kija i zacząłem
smażyć te wspaniałe mięsne wyroby...
Po
napchaniu brzucha postanowiłem wykonać ten "pierwszy rzut sezonu" który
moja Olunia utrwaliła na zdjęciu.
Brania
oczywiście nie było, po kilku rzutach zwinąłem sprzęt gdyż płynące z nurtem
krzaki, liście i inne farfocle skutecznie uniemożliwiały łowienie.
Po
ok. 3 godzinach postanowiliśmy wracać do Zielonej Góry. Po zwinięciu
sprzetu zaczęliśmy przedzierać się przez krzaki. Trochę się zdziwiłem, a Ola
wkurzyła, jak zobaczyliśmy, że wylewająca się z rzeki woda odcięła nas od suchego
lądu :D Nie było wyjścia - dałem Oli moje wodery a sam na boso szedłem przez
wylewiskupo, po kolana w wodzie, ze sprzętem na plecach, uważając na gałęzie,
kolczaste krzewy, śmieci i pływające zajęcze kupki :) Ludzie siedzący na
wale przeciwpowodziowym mieli ze mnie niezły ubaw :P
Kiedy
już postawiłem stopy na suchym lądzie spakowaliśmy sprzęt i pojechaliśmy
do domu, planując kolejna wyprawę...
STRONA
GŁÓWNA
=> RELACJE
Z WYPRAW
|